Awantura o Sikorskiego na szczytach w Strasburgu i Pradze
Treść
Prezydent Lech Kaczyński uważał za możliwe wypracowanie porozumienia nawet pomimo ostatnich niejasności powstałych wokół kandydatury Radosława Sikorskiego na stanowisko sekretarza NATO. - Ja naprawdę wykazuję dużo dobrej woli. Jeśli będzie tak, jak w czasie ostatniego szczytu Rady Unii Europejskiej, naprawdę możemy się porozumieć i w sprawie NATO, i Pragi - mówił wczoraj prezydent.
Według głowy naszego państwa, wszelkie sugestie, jakoby MSZ czy inni politycy mieli instruować prezydenta, są nie na miejscu. - Na moją wyciągniętą rękę spotkałem się z agresją - dodał. Odnosząc się do kwestii pisemnych sugestii przesłanych przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów, stwierdził, że żaden taki dokument do niego nie dotarł. - Nie widziałem na oczy tych instrukcji - powiedział prezydent. Jak podkreślił, tego typu dokumentów nie wysyła się dwa dni wcześniej. Twierdził, że to nie był normalny obieg korespondencji, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę, że gdy sugestie wpłynęły do kancelarii, prezydencka delegacja była obecna na szczycie w Niemczech.
Sikorski to nie przywódca
Z drugiej strony Lech Kaczyński zaznaczał, że wyjątkowo ważne były także kryteria, jakie winien spełniać przyszły szef Sojuszu. A mianowicie: znajomość Afganistanu, pochodzenie z państwa brzegowego oraz cechy przywódcze. - Pan Sikorski był w Afganistanie, pochodzi z kraju brzegowego, ale jeśli chodzi o cechy przywódcze, to nikt z państwa nie ma wątpliwości - ironicznie podsumował prezydent. Fakt, że prezydenckie poparcie dla premiera Danii Andersa Rasmussena zostanie wykorzystane przez środowisko Platformy Obywatelskiej, był od początku dla niego jasny. - Jak nie poprę Rasmussena, to będę postrzegany jako rozbijacz NATO, jak nie przedłużę sprawy Sikorskiego, to będzie, że nie popieram polskiego kandydata. To jest proste jak budowa cepa - stwierdził. Dodał, że gdyby kandydatura ministra Sikorskiego była oficjalnie złożona, a ten ostatni nie zarzekał się, że nie jest i nie był kandydatem na szefa Sojuszu Północnoatlantyckiego, i gdyby nie dominowała argumentacja natury emocjonalnej, wtedy mogłaby zrodzić się szansa. - Problem polega na tym, że obecny rząd w ogóle nie walczy o to, by Polska należała do grupy państw współdecydujących - twierdzi Lech Kaczyński.
Wiele kontrowersji wzbudził sens wspólnego spotkania prezydenta Kaczyńskiego i premiera Tuska z Barackiem Obamą już po zakończeniu szczytu. Tematem spotkania była ocena polsko-amerykańskich interesów, współpraca w Afganistanie i kwestia instalacji tarczy antyrakietowej. - Nasze interesy są polityczno-wojskowe - ocenił prezydent. Pytany, czy będzie nalegał, by premier Tusk zrezygnował z uczestnictwa w tym spotkaniu, powiedział jedynie, że oczekuje, iż atmosfera będzie równie miła, jak podczas ostatnich spotkań.
Sądząc po wypowiedziach, jakie padały na konferencji prasowej już po tym spotkaniu, można wnosić, że przebiegło ono w całkiem miłej atmosferze. A jego rezultaty? Lech Kaczyński poinformował, że wystosował do prezydenta Stanów Zjednoczonych zaproszenie, aby odwiedził nasz kraj. Jednak - jak zaznaczył - sprawy kryzysu i polityka wewnętrzna pochłaniają administrację USA w tak znacznym stopniu, że nie sposób póki co mówić o jakimś konkretnym terminie. Została także podniesiona sprawa rozlokowania w Polsce elementów tarczy antyrakietowej i obecności na naszym terytorium rakiet Patriot. Premier Tusk z kolei był zadowolony ze wspólnego stanowiska, jakie Polska dzieli z USA w kwestiach klimatycznych. Stwierdził, że w interesie obu państw leży wypracowywanie takiego porozumienia klimatycznego, które nie uderzałoby w kraje, których gospodarka oparta jest na węglu.
Według Agencji Reutera, która powoływała się na amerykańskiego dyplomatę, Barack Obama zapowiedział na spotkaniu z polskim premierem i prezydentem kontynuowanie prac nad systemem tarczy antyrakietowej pod dwoma wszakże warunkami. Pierwszy z nich to jego opłacalność, drugi - utrzymanie nuklearnych ambicji Iranu.
Obama pacyfista
Wcześniej Barack Obama przemawiał w Pradze do ok. 30 tys. osób zgromadzonych na placu na Hradczanach. Amerykański prezydent był witany w Czechach nie jak głowa państwa, ale niczym gwiazda rocka. Rozentuzjazmowany tłum wiwatował przy każdym zdaniu Obamy podczas jego przemówienia. Pragę na jeden dzień ogarnęła "Obamomania". Wydaje się jednak, że była to po części "mania urzędowa". Świadczyć może o tym choćby obowiązkowe przyodzianie dużej części osób z obsługi szczytu w koszulki z hasłem z kampanii prezydenckiej Baracka Obamy - Yes we can! (Tak, potrafimy!). W pierwszym oficjalnym przemówieniu w Europie jako prezydent USA zaprezentował swoją wizję świata "wolnego od broni nuklearnej". Zapowiedział, że będzie zabiegał o zwołanie ogólnoświatowego szczytu, w ramach którego wypracowane zostanie porozumienie. Ma ono zapobiec rozprzestrzenianiu się broni atomowej na całym świecie. Wyraził również nadzieję, że uda się wynegocjować traktat o zakończeniu produkcji materiałów wykorzystywanych do tego typu zbrojeń. Jak dodał, sobotnia próba rakiety dalekiego zasięgu przeprowadzona przez Koreę Północną wzmaga potrzebę takiego porozumienia. W takich samych kategoriach Obama postrzega Iran i - jak zauważył - dopóki się to nie zmieni, projekt instalacji tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach będzie kontynuowany. - Mimo że "zimna wojna" jest już dziś wspomnieniem, to tysiące rakiet nuklearnych już nie - wzywał do rozbrojenia prezydent największej potęgi militarnej na świecie. Zaznaczył, że póki zagrożenie atomowe istnieje, USA nie zamierzają ograniczać swojego arsenału w tej materii. Obiecał jednak w przyszłości zredukować liczbę amerykańskich zasobów nuklearnych.
Obama mówił także o zwalczaniu kryzysu finansowego i walce z tzw. globalnym ociepleniem. Obietnice w tej kwestii spotkały się ze szczególnym entuzjazmem zebranych w stolicy Czechów. Reakcja ta nie dziwi o tyle, że socjalne propozycje amerykańskiej administracji, czyli plan stymulujący gospodarkę, były szeroko krytykowane przez budzącego coraz większą niechęć wśród czeskiego społeczeństwa premiera Mirka Topolanka. Ustępujący szef rządu nazwał bowiem projekt Obamy "drogą do piekła".
Łukasz Sianożęcki, Praga
"Nasz Dziennik" 2009-04-06
Autor: wa