Dobrzy ludzie za ladą
Treść
Z nowotarskiego pejzażu odchodzi punkcik mały, ale jasny: zamknięciem kiosku "Ruchu" w domu Rajskich, na południowej ścianie rynku, kończy się prawie 70-letnia historia dwóch księgarskich pokoleń. Trudno zresztą zwać "kioskiem" pomieszczenie, które przez kilkadziesiąt lat pełniło rolę księgarni, czytelni, klubu, a nawet punktu kontaktowego.
- Kto po dłuższej nieobecności przyjeżdżał do miasta i chciał kogoś odszukać, o kogoś zapytać, najpierw zachodził właśnie tutaj - mówi Maria Wojtasiewiczowa, córka Czesławy i Mieczysława Rajskich, którzy w swoim "prezencie ślubnym" przepracowali 54 lata. Punkt przejęty od rodziców córka prowadziła przez 15 lat, do dziś. Ale historia dwóch księgarskich pokoleń jest jeszcze dłuższa.
Dziesięć lat przed wybuchem wojny 18-letnia Czesia Sikorówna zaczęła pracę w jedynej wówczas nowotarskiej księgarni Jana Gwalberta Kabłaka. Gdy 1 września 1936 r. o godz. 6.30 wzięła ślub z Mieczysławem Rajskim, półtorej godziny później stała już za ladą własnej księgarni. Państwo Sikorowie bowiem, odkupiwszy książnicę od Jana Gwalberta Kabłaka, członka Związku Księgarzy Polskich, ofiarowali ją młodym jako ślubny prezent. "Moich następców jako ludzi dobrze mi znanych gorąco WPanów opiece polecam..." - pisał w 1936 r. w wykwintnej epistole do Związku Księgarzy Polskich Jan Gwalbert Kabłak.
Przeniesiona do rodzinnego domu Rajskich (Rynek 22) księgarnia została poszerzona o wypożyczalnię z blisko 2.000 woluminów i jako jedyna w mieście zaopatrywała wszystkie szkoły w podręczniki tudzież materiały piśmiennicze. Prowadziła też sprzedaż dzienników i czasopism, galanterii skórzanej, pamiątek z Podhala, stempli, weksli, znaczków i wyrobów tytoniowych.
Niestety, już w pierwszym dniu wojny sklep został zniszczony i obrabowany, straty właścicieli sięgnęły 25 tys. zł. W styczniu 1945 r., gdy przetaczał się front, pocisk artyleryjski rozbił księgarnię, ponownie okradzioną przez okupanta i miejscową ludność. Aby zakupić towar i otworzyć sklep, Rajscy musieli wziąć kredyt...
Księgarze przeżyli kolejny dramat w marcu 1951 r. - decyzją lokalnych władz zostali pod karabinami wyprowadzeni z lokalu, a księgozbiór, z najcenniejszymi pozycjami polskich klasyków, uległ rekwizycji i wywózce do Inspektoratu Szkolnego; potem został spalony. Resztę towaru Rajscy musieli usunąć w kilka godzin. Sklep przeniesiono wtedy do budynku nr 28, a ponieważ ciasny lokal nie mieścił wszystkich książek - część trafiła do piwnicy realności przy Rynku 22, uległa zniszczeniu lub została rozgrabiona przez sąsiadów. Dwa lata później sklep był już upaństwowiony i zajęty przez "Ruch", ale Czesławie i Mieczysławowi Rajskim udało się w nim zatrudnić.
Przez całe lata kiosk był miejscem, gdzie dało się usiąść przy stoliku, napić kawy, przejrzeć i kupić książkę, zabawkę dla dziecka, zeszyt; gdzie ludzie codziennie wertowali gazety, zamocowane w drewnianym uchwycie; gdzie nawet zakup paczki papierosów był okazją do pogwarki. Niejeden przysiadł tam, żeby napisać pocztówkę czy list, niejeden dowiedział się czegoś o znajomych i nieznajomych. A pani Czesława promieniowała życzliwością.
Od lipca 1990 r. do dziś sklepik prowadzili Maria i Jerzy Wojtasiewiczowie. Klimat się nie zmienił, dobra książka nadal była na poczesnym miejscu - tam np., choćby brakło ich w kilku już miejskich księgarniach, zawsze można było dostać tischneriana i różne wydawnictwa "Znaku".
Choć następcom Rajskich marzy się zasłużony odpoczynek - sklepik zamykają z żalem. Żałują go też bywalcy i przyjaciele.
Od dwóch pokoleń Miastu jest znany,
Szczerze lubiany i podziwiany
Za sprawą dobrych ludzi za ladą,
Którzy do książek swe serce kładą
maleńki sklepik...
- wypisała Wanda Szado-Kudasikowa w dyplomie uznania, który Wojtasiewiczowie dostali od burmistrza i przyjaciół, z podziękowaniami i życzeniami, w ostatnim dniu przed zamknięciem "punktu kontaktowego".
(ASZ)
"Dziennik Polski" 2005-07-22
Autor: ab