Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gdy los był bezlitosny...

Treść

Maksymilian ma teraz sześć lat. - Pamiętaj, że boli cię kręgosłup... - przypomina mamie. Mówi, że jak dorośnie, to się nie ożeni, tylko będzie jej pomagał. Już teraz chce być użyteczny. Pomoże przytrzymać starszą siostrę przy kąpieli, biega po nocnik, talerz, kubek, przepchnie wózek z Paulinką. Nie zawstydza go, że rodzina szuka wsparcia w położeniu, nad którym można tylko zapłakać. Ale w tym mieszkaniu nikogo nie stać na luksus łez i załamania rąk.



Gdy Maks się rodził, pani Lucynie nikt nie powiedział, co się stało z mężem. O tym, że zginął w wypadku dowiedziała się później. Została sama z trójką dzieci. Całkowicie zdrowy i sprawny jest tylko ten najmłodszy. 15-letnia dziś Paulinka urodziła się z porażeniem mózgowym. Niewładną ma lewą połowę ciała. Prawą ręką, o dziwnie ułożonych palcach, porusza z trudem. Sama nie da rady zmienić pozycji w drewnianym wózku-fotelu ani przewrócić się w łóżku z boku na bok. Po operacji stawu biodrowego zaczęła krzywić się niepokojąco jeszcze prawa nóżka. Gracjan ma lat jedenaście i niedorozwiniętą prawą rączkę.

Jest nadzieja, że ortopedzi w Krakowie wyprostują mu przedramię, ale na tę operację musi zaczekać, aż kości się rozwiną.

Przy tym cała trójka pani Lucyny to dzieciaki urodziwe, mądre, grzeczne, dobrze wychowane. Paulinka, mimo trudności, jakie z powodu porażenia wiązek nerwowych sprawia jej mówienie, jest dziewczynką o pogodnym usposobieniu, przyjaźnie nastawioną do ludzi, uczuciową, kontaktową, wrażliwą, czułą na ludzką krzywdę. Chętnie czyta, chętnie rozmawia.

Z bliźniąt, które pani Lucyna rodziła w wieku 19 lat, przeżyła właśnie ona. Jej braciszek, Maksymilian (jak i najmłodszy w tej rodzinie) przyszedł na świat z wodogłowiem. Potem wdało się ropogłowie, mózg nie rozwijał się wcale. Po czterech latach zmarł na oddziale szpitalnym.

Wszystkim, którzy "zazdroszczą" jej, że nie musi chodzić do pracy, co miesiąc dostaje świadczenia z Ośrodka Pomocy Społecznej i może sobie "siedzieć" w domu, zamyka usta pytaniem: - Zamienicie się ze mną?

*

Kto wie, czy Paulinka z tak ładną buzią nie byłaby dziś normalnie rozwiniętą dziewczynką, gdyby wtedy, 15 lat temu, lekarz zarządził cesarskie cięcie... Ponoć było wiadomo, że ułożenie jest pośladkowe, a dzieci owinięte pępowiną. Operacja bioderka też mogła przynieść jakiś dobry skutek. A może lewa rączka Gracjana byłaby dziś normalna, prosta, gdyby ktoś odpowiednio wcześnie zrobił badania, bo przecież - jak już dobrze wie pani Lucyna - nawet dzieci chore na serce operuje się dziś w łonie matek. Takie myśli wracają uporczywie, choć żal niczego nie zmieni. I nie wiadomo, do kogo go adresować - do lekarzy, do losu, do Pana Boga?

Życie tak doświadczyło młodą wdowę i matkę trójki dzieci, że przyczyn swojej dzisiejszej sytuacji jest skłonna szukać głębiej - we własnej, rozbitej rodzinie. Dom opuściła już w wieku 14 lat, nie mając w nim żadnej ostoi. W wieku 19 lat - bez żadnego doświadczenia - stała się matką bliźniaków. Gdyby wtedy miała jakieś dobre wzorce, gdyby ktoś jej doradzał, zatroszczył się o nią, może jej życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Ale brakło mądrości i wsparcia. Tego też jest boleśnie świadoma.

Teraz wie, że może tylko jedno - zaoszczędzić własnym dzieciom tego, co ją samą spotkało w życiu, dać im miłość, której sama miała tak skąpo. Cała trójka odpłaca jej za to poświęcenie gorącym uczuciem. Widać, że nieszczęśliwe wypadki jeszcze bardziej ich łączą. W dzieciach nie ma krzty egoizmu. Tylko Gracjan chowa się przed obiektywem do kąta - peszy go, że przyszedł ktoś z gazety, że przyjedzie telewizja. Ukrywa lewą rączkę wyglądającą inaczej niż prawa.

*

Pani Lucyna jest młodą jeszcze, ładną brunetką. Niezaprzeczalnie dzielną w znoszeniu tego, co ją spotkało. Mądrzejszą o ciężkie przeżycia. Ale też - jak każdy zdany na czyjąś pomoc - wrażliwą na to, jak odnoszą się do niej i dzieci inni ludzie. A ma do czynienia przeważnie ze służbą zdrowia oraz pracownikami pomocowych instytucji. Mocno przeżywa to, czy ktoś patrzy na nią jak urzędnik, czy jak ktoś współczujący i życzliwy. Bezradność w pewnych sytuacjach to dodatkowy ból. Gdyby była silna, miała prawo jazdy i własny samochód - dowiezienie wszędzie Paulinki nie sprawiałoby jej kłopotu. Ale zdrowie ma już nadwątlone. Gdy przechodziła operację woreczka żółciowego i nie mogła dźwigać, była zmuszona prosić o pomoc bratową Danutę, bo tylko na nią, na teścia i dorywczo na dobrych sąsiadów może liczyć. Tak samo, gdy złoży ją grypa lub inna choroba. Kręgosłup coraz bardziej daje się jej we znaki, bolą przesilone, nadszarpnięte stawy barkowy i łokciowy. Pięć godzin, kiedy Paulinka przebywa w "Chatce", wykorzystuje na wszystkie załatwienia, zakupy, sprzątanie, gotowanie. Wieczorem pada ze zmęczenia, lecz w nocy i tak kilkakrotnie wstaje, by ścierpniętą córkę przewracać na drugi bok.

A Paulinka waży już dwadzieścia kilko. Jest prawie całkiem bezwładna. Nie da rady nawet objąć za szyję osoby, która ją podnosi. Przed godz. 9 - jak i innych niepełnosprawnych bywalców nowotarskiej "Chatki" prowadzonej przez Stowarzyszenie na rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym - zabiera ją tam samochód na pięć godzin. W "Chatce" jest wspaniale, miło i przyjaźnie. Ale żeby włożyć Paulinkę do samochodu, trzeba ją znieść po schodach, a wracającą - wynieść z powrotem. Szczęściem w nieszczęściu, mieszkanie jest na parterze.

Czyniła już pani Lucyna starania, by z miejsca, gdzie jest okno pokoju, wypuścić podjazd dla wózka, spotkała się ze zrozumieniem burmistrza i "mieszkaniówki", lecz likwidacja barier architektonicznych jest kosztowna, tymczasem Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie wcześniej zafundowało jej uchwyty w łazience i podniesienie sedesu, co i tak niewiele pomogło. Pieniędzy na następne budowlane przeróbki nie dostanie więc wcześniej niż po trzech latach, mimo że część środków na to dostosowanie zapewnia Stowarzyszenie Romów (jako że nieżyjący mąż był Romem). W tym momencie jednak pojawiła się szansa na pomoc Fundacji "Polsat".

Wypatrzyła też dla Paulinki wózek-fotelik z podwieszaną toaletą. Niestety, sprzęt kosztuje 8 tysięcy zł, trzeba też własnym udziałem partycypować w zakupie, a w tym roku dziewczynka dostała już drewniany fotelik z blatem na kółkach, więc znów trzeba czekać - tym razem do przyszłego roku.

Wyprawa z Paulinką na wózku do zakopiańskiej Kliniki Ortopedii i Rehabilitacji Collegium Medicum UJ, gdzie ostatnio leżała tydzień, dla samotnej kobiety była prawdziwą drogą przez mękę. Z Gracjanem co roku trzeba jeździć na ortopedię do Prokocimia.

*

- Czasem wydaje mi się, że urzędnicy woleliby zabrać dziecko i oddać do rodziny zastępczej zamiast pomóc matce, bo "takie przepisy"... I o to serce mnie boli - wzdycha Lucyna Zięba. - A tylko matka potrafi niepełnosprawne dziecko zrozumieć, pocieszyć, przytulić, jest na każde zawołanie. Ja tego w domu nie miałam...

*

W nowotarskim Ośrodku Pomocy Społecznej 6-letni Maksiu jest częstym bywalcem i lubianą "maskotką". Sytuację tej rodziny pracownicy znają od dawna i zadbali o wszelkie możliwe formy pomocy. Kierująca OPS-em pani Elżbieta Całusińska obiecuje rozważyć i możliwość udzielenia pomocy opiekuńczej w godzinach wieczornych, czyli w porze kąpania Paulinki, bo wtedy jest najciężej.
(ASZ), "Dziennik Polski"2007-03-23

Autor: ea