Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Obrazy i patchworki Romany Takuśki

Treść

Podhale przyciąga ludzi z zewsząd, którzy tu osiadają i realizują swoją drogę życiową. Pani Romana Takuśki jest z Wołomina, a Nowy Targ stał się jej drugim rodzinnym miastem, równiny - historycznego Mazowsza - zamieniła na Podhale.

- Mąż nie chciał mieszkać w Warszawie, tylko na Podhalu, więc musiałam przyjechać tutaj, zaczęłam pracować, urodziłam dwóch synów Andrzeja i Leszka i tak osiadłam już na stałe - wspomina Romana Takuśki. A zaczęło się niewinnie, przyszły mąż przyjechał do jej domu w Wołominie pożyczyć książki do nauki. Jak pożyczył, tak został...

Pani Romana maluje i tworzy patchworki, choć "maluje do szuflady", to dziwnym trafem obrazy "wyciekają" z domu i kraszą ściany mieszkań u znajomych, nie tylko w rodzinie. Początki jej malarstwa sięgają lat szkolnych. - Zawsze ładnie malowałam, jeszcze w szkole zaczęło się od laurek, które dawało się w prezencie, więc malowałam koleżankom z klasy. A potem, kiedy moje dzieci chodziły do szkoły, też trzeba było malować różne obrazki i tak się zaczęło - mówi Romana Takuśki.

Długie lata zajmowała się malowaniem "od święta", powróciła do niego w chwili, gdy życie ją do tego zmusiło. - Zaczęłam malować, gdy mój mąż był bardzo chory, po ciężkim wypadku leżał w łóżku, a ja siedziałam przy nim i czymś musiałam zająć myśli. Nie wiedziałam, jak zacząć... Siadłam przy stole, wzięłam kredki, mąż leżał, a ja patrzyłam na niego i zaciskając usta, by nie płakać, zaczęłam malować. Z tamtego czasu mam jeszcze ponad 30 rysunków albo nawet więcej. Namalowałam swoje dwie wnuczki i wnuczka. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że znalazłam bezwiednie terapię na moje przemyślenia. Odtąd maluję, wyciszam się i wypoczywam. Gdy mi czegoś brakuje, wszystko odkładam na bok, siadam i maluję - ze szczerością wyznaje pani Romana.

Najpierw malowała akwarelami, później ktoś jej doradził, żeby przeszła na farby olejne. Kupiła książkę o malowaniu obrazów olejnych i okazało się, że jest pilną uczennicą, robiła postępy. Kto odwiedzał dom Takuśkich, zachwycał się obrazami i namawiał do dalszego malowania, a pani Romana jak każda artystka wciąż była niezadowolona, widziała błędy, które z każdym następnym obrazem próbowała poprawić. I tak jej chyba zostało do dzisiaj. Maluje tylko kwiaty i pejzaże. Pejzaże są, a jakże, górskie. - Kocham góry, po których nie mogę teraz chodzić, a dawniej, jak jeszcze mąż był zdrowy i dzieci były w domu, to razem chodziliśmy. Wszędzie nas widziano i na Turbaczu, i w Morskim Oku, i nad Czarnym Stawem... A teraz trudno, lata lecą i zdrowie już nie pozwala - mówi Romana Takuśki.

Drugim motywem są kwiaty, różnorodne i bajecznie kolorowe, lecz wzrok na ścianie szczególnie przyciągają obrazy ze słonecznikami, niczym te Vincenta van Gogha. - Mam stary obraz van Gogha i ciągle się do niego przymierzałam, długo to trwało, ale jak zaczęłam malować, to okazał się pierwowzorem moich słoneczników. Jest ich już kilka, ale nie są to kopie van Gogha - wyznaje pani Romana. Nawet nie próbuje dorównać słynnemu artyście, po prostu maluje z jego inspiracji.

Zainteresowanie jej twórczością zaczęło się dość niewinnie. Gdy zaniosła jeden ze swoich obrazów do oprawy, spodobał się oprawiającemu i nie tylko jemu... Jeszcze nigdy nie miała swojej wystawy, jej galerią stał się dom, odwiedzają ją znajomi i znajomi znajomych, a łańcuszek się wydłuża. Od syna otrzymała sztalugę walizkową, on też przysyła jej farby i nakłania do malowania, a że jest zazdrosny o obrazy, to nie pozwala, by je sprzedawała, tak bardzo mu się podobają.

- Jak ktoś do mnie przychodzi i chce obejrzeć, to bardzo chętnie, robię wystawę. Nie chodzę nigdzie ze swoimi obrazami i nie pokazuję ich publicznie - wyznaje. Wystarczy, że ktoś zadzwoni, umówi się, wykaże zainteresowanie jej twórczością, to może się napatrzeć do woli.

Ale Romana Takuśki uprawia również inną dziedzinę sztuki... patchwork. Amerykański patchwork "zatoczył koło" i wrócił do Europy z Ameryki. Wywodzi się ze starej Anglii. To jej osadnicy, którzy przybyli do Nowego Amsterdamu w XVII w. na statku "Mayflower" szyli pierwsze kołdry, narzuty ze skrawków ubrań i innych materiałów. Nawet nie przypuszczali, że z takiego szycia powstanie nowa sztuka. Amerykanie nazywają patchwork także quiltem, czyli pikowaniem. Ze skrawków powstają dzieła użytkowe: kołdry, narzuty na łóżko, nawet poduszki i wszelkiego rodzaju drobiazgi z materiału.

- Bardzo kocham igłę i materiał. Najpierw rysuję wzór, odbijam i wyszywam. Mam własny styl, jak nie maluję, to igła zastępuje pędzel. Albo zszywam kawałki materiału, zbędne w domu lub specjalnie kupione, wychodzą wzory według mojego uznania. Można dać do środka piankę i zrobić lekką kołderkę na lato, którą można zabrać do samochodu, nad rzeczkę. Jak ktoś chce poleżeć na dziele sztuki, to ma okazję - żartuje. W domu można popatrzeć na narzuty, nawet usiąść na nich, w końcu patchwork jest sztuką użytkową. A pani Romana na pytanie, czy mężowi coś też wyszywa, ze śmiechem odpowiada: - Skracam mu spodnie albo zwężam, koszule piorę i piekę ciasto, które lubi.

Tekst i fot.
RYSZARD M. REMISZEWSKI

"Dziennik Polski" 2006-04-07

Autor: ab