Transgraniczna kładka - pod presją czasu
Treść
Ciąg dalszy sprawy kładki transgranicznej na Dunajcu, której finał znalazł się w sądzie w Nowym Targu. Obecny wójt gminy Czorsztyn Waldemar Wojtaszek oskarżył zastępcę wójta poprzedniej kadencji Lecha Janczego o przekroczenie kompetencji i narażenie gminy na straty finansowe w związku z otwarciem kładki pieszo-rowerowej między Sromowcami Niżnymi a słowackim Czerwonym Klasztorem bez decyzji o pozwolenie na użytkowanie. Wczoraj w nowotarskim sądzie zeznawało siedmioro świadków wezwanych przez obronę, wśród nich przewodniczący Rady Euroregionu Tatry Wendelin Haber, starosta Czerwonego Klasztoru Stefan Dziurny i inspektor nadzorujący inwestycję Andrzej Gryglak. Pytania skierowane przez obronę do świadków dotyczyły głównie znajomości zasad finansowania inwestycji, możliwych konsekwencji finansowych niedotrzymania terminu realizacji zadania, przewijających się terminów otwarcia kładki, informacji o ewentualnych sygnałach z Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Nowym Targu o niedopuszczeniu do użytkowania obiektu. Ówczesna skarbnik gminy Czorsztyn Ewa Bydłoń zeznała, że termin zakończenia budowy transgranicznej kładki na Dunajcu (planowany początkowo na połowę lipca 2006 r. - przy. red.) został przesunięty na 12 sierpnia ubiegłego roku, oczywiście za zgodą władzy wdrażającej Program Współpracy Przygranicznej Phare. Powodem opóźnienia prac budowlanych były złe warunki atmosferyczne, utrudniające prowadzenie robót, powódź oraz kwestie technologiczne. Krótko przed wyznaczonym terminem zakończenia robót okazało się, że wykonawca nie upora się ze wszystkimi pracami po stronie słowackiej, stąd też gmina starała się ponownie o wydłużenie terminu zakończenia inwestycji, tym razem bezskutecznie. - W dokumentach był zapis, iż w razie niedotrzymania terminu gmina będzie musiała zwrócić pozyskane środki - zeznawała Ewa Bydłoń. Wymieniała też źródła, z jakich było finansowane przedsięwzięcie; oprócz środków własnych gminy pieniądze pochodziły z Unii Europejskiej, Urzędu Marszałkowskiego w Krakowie oraz Czerwonego Klasztoru i samorządu województwa preszowskiego. Przyznała też, że jeszcze w przeddzień otwarcia kładki na Dunajcu nie było żadnych sygnałów z nadzoru budowlanego o możliwości nieudzielenia pozwolenia na użytkowanie. Pytana, potwierdziła również, że gmina próbowała dyscyplinować wykonawcę w związku z opóźnieniem prac, nakładając na niego kary umowne w łącznej wysokości 98 tys. zł. Przesłuchiwany jako świadek Wendelin Haber, przewodniczący Rady Euroregionu Tatry, podkreślał, że terminy zakończenia inwestycji są określane w umowach i muszą być rygorystycznie przestrzegane. Na pytanie, czy odwołanie imprezy z okazji otwarcia kładki byłoby kompromitacją, odparł, iż byłby to wielki wstyd dla gminy, ale pociągnęłoby to za sobą również ogromne koszty; nie dotrzymując terminu, gmina nie otrzymałaby bowiem środków unijnych. - My jako Euroregion wspieraliśmy tę inwestycję z uwagi na to, że naszą domeną jest wspieranie integracji społeczności z jednej i drugiej strony granicy - mówił. - Sama kładka to majstersztyk myśli technicznej i jedyny przypadek na granicy w Polsce, żeby spełniała tak wielką rolę integracyjną. Poza tym projekt był bardzo sprawnie realizowany. Z kolei komendant placówki Straży Granicznej w Sromowcach Wyżnych Andrzej Stoch przyznał, że Straży Granicznej nie interesowała strona formalna, tylko przekraczanie granicy. - Nie mieliśmy żadnych podstaw, żeby wstrzymać ruch graniczny, musiałaby zaistnieć jakaś wyjątkowa sytuacja. Takich kompetencji również nie ma wójt; jedynie komendant główny Straży Granicznej. W sądzie zeznawał również Andrzej Gryglak, który był w tym czasie inspektorem nadzorującym inwestycję. Przyznał, iż nie docierały do niego zastrzeżenia ze strony nadzoru budowlanego - Użytkowanie kładki nastąpiło samoistnie, od razu po zejściu wykonawcy - mówił. - Uważam, że termin realizacji inwestycji już z założenia był krótki, w związku z tym, że nastąpiła zmiana projektowa. Zeznania złożył też starosta Czerwonego Klasztoru Stefan Dziurny. Niedotrzymanie terminu groziło koniecznością zwrotu środków, przekazanych na inwestycję przez stronę słowacką. Przyznał, że nic nie wiedział o jakichkolwiek trudnościach strony polskiej. Po stronie słowackiej wydano najpierw czasowe pozwolenie na użytkowanie, ponieważ niektóre z robót nie były jeszcze ukończone, natomiast ostateczne pozwolenie wydano pod koniec sierpnia. - Nie było powodów - mówił - by po stronie słowackiej wstrzymywać ruch pieszych, skoro wszystkie warunki były spełnione. Na wyrok w tej sprawie trzeba będzie jeszcze poczekać, rozprawa została odroczona, a o jej terminie strony zostaną poinformowane pisemnie. (TEZ) "Dziennik Polski" 2007-10-09
Autor: wa