Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Waga i wzrost to nie wszystko

Treść

To trochę dziwne, że Piotr Szybilski występuje w tak mało znanym zespole...

- Wszyscy dziennikarze zaczynają wywiad od pytania, jak to się stało, że wylądowałem w Legionie (śmiech). Za każdym razem tłumaczę, iż chcę pomóc chłopakom, a koszykówkę - mimo że zawsze gram na sto procent - traktuję już jako zabawę. Sam jeszcze nie wiem, czy to oznacza, iż dam sobie spokój z występami w profesjonalnych klubach. Wiem jedynie, że teraz nie mogę opuścić Warszawy. Prowadzę interesy, których nie wolno zaniedbać. Mam firmę swoją i do spółki ze znajomymi. Roboty jest mnóstwo.

- Odkąd Pan trafił do Legionu, odmienił oblicze zespołu. Rywale czują wobec Pana spory respekt.

- Cóż, duży ze mnie chłop, choć gdy zaczynałem profesjonalną karierę, toczyłem boje z większymi od siebie. Bo waga i wzrost to nie wszystko. Tutaj liczą się umiejętności i doświadczenie. W Łańcucie wygraliśmy dzięki naszym graczom obwodowym. A Sokół to chyba najlepiej broniący zespół w tej lidze. Strasznie mało miejsca zostawiali mi gospodarze pod koszem.

- Różnica między ekstraklasą a I ligą jest ogromna?

- Jest znacząca. W ekstraklasie zdobywałem średnio 10 punktów mniej, niż obecnie. Wiem, że niektórzy, słysząc o moich przenosinach do Legionu, pukali się w czoło i mówili, że wytrzymam kondycyjnie 10, góra 15 minut w meczu. Jest inaczej, ponieważ w trakcie 8-miesięcznej przerwy w grze, wciąż utrzymywałem formę. Trenowałem dla siebie i dobrze na tym wyszedłem.

- Był Pan w drużynie narodowej, która w 1997 roku z powodzeniem radziła sobie w mistrzostwach Europy. Niespełna dekadę później polska koszykówka znalazła się na dnie. Dlaczego?

- Oryginalny nie będę. 80 procent winy leży po stronie przepisów. Obowiązująca w ekstraklasie tzw. formuła open spowodowała, że rodzimi zawodnicy usiedli na ławkach, a ich miejsce zajęli Chorwaci, Serbowie, Litwini i Amerykanie. Młodzi Polacy nie otrzymują szansy, bo trenerzy - zobligowani wynikiem i oczekiwaniami ze strony sponsorów - boją się zaryzykować. Jeśli do tego dodamy coraz gorsze szkolenie dzieci i młodzieży, wyłoni się nam rzeczywiście smutny obraz. Dzisiaj reprezentacja przegrywa z Holandią lub Szwecją. Za moich czasów, drugi garnitur kadry wygrywał z nimi 20-punktami.

- Dwukrotnie zdobywał Pan tytuły mistrza Polski, dwukrotnie wicemistrza i tyleż samo sięgał po krajowy puchar. Które lata wspomina Pan najmilej?

- Bezsprzecznie te, kiedy broniłem barw Pruszkowa. Zdobyliśmy wtedy mistrzostwo Polski, doszliśmy do półfinału Pucharu Koracza, walcząc jak równy z równym z takimi potęgami jak Treviso. Powstała wtedy świetna drużyna. Do dzisiaj utrzymujemy ze sobą kontakty, jeździmy nawet wspólnie na wakacje. Podkreślę, że był to zespół złożony z Polaków. A kończąc już ten wątek: przyznam się Panu, iż mieszkając w stolicy, nie chodzę na spotkania Polonii. Wolałem pooglądać zmagania Legionu, teraz, od czasu do czasu, zajrzę jeszcze na mecz do Pruszkowa.

ROZMAWIAŁ: TOMASZ SZELIGA

PIOTR SZYBILSKI

Ma 33 lata, 208 cm wzrostu, 111 kg wagi i za sobą całkiem udaną karierę. Wychowanek Skry Warszawa zabłysnął w polskiej lidze po powrocie z amerykańskiego uniwersytetu Providence, gdzie przez prawie 3 lata występował w rozgrywkach NCAA. Trafił do Pruszkowa, z którym w 1997 r. zdobył mistrzostwo Polski. Potem grał w Śląsku Wrocław, Prokomie Trefl Sopot, Peristeri Ateny, Unii-Wiśle Kraków, AZS Koszalin. Niedawno, w spotkaniu Legionu ze Zniczem Jarosław, ustanowił swój rekord strzelecki, zdobywając 34 punkty.

POWIEDZIELI PO MECZU

Jerzy Koszuta, Sokół:

- Nie ma co rozdzierać szat. W pierwszej rundzie to my pokonaliśmy Legion 11 punktami. Zabrakło nam skuteczności i doświadczenia w najważniejszych momentach. Opanowanie też nie było naszą najmocniejszą stroną. Przecież w IV kwarcie wydawało się, że mamy już rywala "na widelcu", aż nagle dwie głupie straty spowodowały, iż szansa na zwycięstwo prysła. To był mecz z gatunku tych, w którym wszyscy zagrali poniżej swoich możliwości. Nie idzie nam tak dobrze, jak w I rundzie, ale to zrozumiałe. Wiele drużyn wzmocniło swoje składy, ponadto teraz wszyscy pałają żądzą rewanżu na Sokole.

Bartłomiej Szczepaniak, Legion:

- Poradziliśmy sobie z solidną obroną Sokoła i kontynuujemy świetną passę. Do niedawna graliśmy na luzie, teraz towarzyszy nam coraz większy stres, bo zawsze jest tak, iż apetyt rośnie w miarę jedzenia. To, że wraz z Piotrkiem Szybilskim z reguły zdobywam najwięcej punktów, o niczym nie świadczy. Siłą Legionu jest bowiem zespołowość. (TSZ)

"Dziennik Polski" 2006-02-06

Autor: ab