Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Z Lipnicy Wielkiej tu blisko...

Treść

Rabczyce po jednej stronie, Lipnica Wielka po drugiej - oddzielone od siebie zaledwie przysłowiową miedzą, a w rzeczywistości przedzielone grzbietem górskim, stanowiącym granicę państwową między Polską a Słowacją. Złożona historia może zaprzątać myśli, ale miejscowym ona w niczym nie przeszkadza. Jak trzeba było, kwitł przemyt, mniej lub bardziej oficjalna wymiana towarowa i... ludzka. Po obu stronach mówi się "po naszemu", nosi te same nazwiska, niegdyś nie było różnicy w stroju ludowym, a tym bardziej w zwyczajach i obrzędach. Jak było, tak jest nadal.

Blažej Vronka urodził się w górnej części Rabczyc. Spotkać go tu można zawsze w sezonie letnim, na zimę przenosi się do Namiestowa, gdzie stoi jego dom. Vronka postanowił na swój sposób zapisywać mijający czas. W chałupie założył i systematycznie rozwija prywatne muzeum wsi orawskiej i jak sam mówi "historycznych" eksponatów. - Chciałem pokazać Orawianom, a niekiedy ich dzieciom, jak żyli ojcowie. Założyłem rodzinne muzeum, w którym znalazło się wszystko, co jeszcze do niedawna używali na co dzień moi przodkowie. Wszystko zrobili własnymi rękami, na niektórych zostawili swoje świadectwa: datę wykonania i monogramy - wspomina Blažej Vronka i pokazuje "hebliki" z wypalonym rokiem 1914. Na sosrębie w izbie wyryte dłutkiem jest "juni 1928".

W izbie muzealnej eksponaty można wziąć do ręki, a sam gospodarz barwnie o nich opowiada. Mówi gwarą orawską, wtrącając jednak słówka słowackie. W tym minimuzeum znaleźć można narzędzia gospodarcze, przedmioty codziennego użytku, z których korzystano do niedawna zarówno w zagrodzie, jak i mieszkalnej izbie. - Wszystkie przedmioty są z początku XX wieku. Robił je mój dziadek Paweł, a potem mój ojciec Xawer - mówi, wskazując niektóre eksponaty sygnowane "iksem". Zaraz dodaje z goryczą: - W polskim kalendarzu imię to jeszcze występuje, w czeskim rzadziej, a w słowackim to je wymazali.

"Muzeum gazdovského riada" założone zostało w 2003 roku, bez rozgłosu i jakiejkolwiek promocji do dnia dzisiejszego. Rok założenia jest bardzo ważny - gdyby żył ojciec Blažeja Vronki, to miałby wtedy równo 100 lat.

Jak funkcjonuje muzeum?

- Kto chce, to je znajdzie i przyjdzie. Jak tu trafili turyści z Afryki i Nowej Zelandii, nie wspominając licznych z Niemiec, Czech i oczywiście z Polski, niech pozostanie ich tajemnicą - śmieje się Blažej Vronka.

Z dumą podkreśla, że wszystkie eksponaty pochodzą z jego zagrody, zaledwie trzy czy cztery przynieśli mu inni ludzie. Zatem nazwanie obiektu "rodzinnym muzeum" ma swoje uzasadnienie. Eksponatów wciąż przybywa, dlatego do chałupy dobudowywane jest osobne pomieszczenie, w którym chce zgromadzić większe urządzenia stosowane jeszcze do niedawna w gospodarce. - Gdy biorę do ręki jakąś starą rzecz, to mam wrażenie, jakbym podawał rękę moim przodkom. Oni je kiedyś dotykali, teraz ja je trzymam; nie widzimy się, a jednak mamy kontakt - dodaje.

Od wiosny do późnej jesieni mieszka Vronka w tej chałupie i śmiejąc się mówi, że śpi między eksponatami, ale duchów się nie boi. Chociaż miał taki moment, że zwątpił i myślał, że w izbie straszy. Dwie noce nie mógł spać, co zgasił światło, to coś "śramociło". Wstawał po cichu i zapalał lampy, nic nie widział, wszystko wydawało się normalne. I tak powtarzało się kilka razy w nocy. W dzień robił porządki w izbach i przemyślnie ustawiał sprzęty, żeby poznać przyczynę, a "duch" w nocy przychodził! W końcu, przeszukując izby i obejście metr po metrze znalazł przyczynę. W kącie stało blaszane wiadro, a w środku znajdowała się wystraszona żaba. Gdy gasił światła, próbowała się wydostać i okrutnie... "śramociła"!

Blažej Vronka pięknie gwarzy po orawsku i ze swadą opowiada podania związane z pobliską Babią Górą, o tunelach, sztolniach w niej się znajdujących i "zamulonym" mieście. Jego pradziadek bacował na Babiej Górze, był wolorzem, czyli pasał woły. Kiedyś do jego watry przyszedł "pocesny" - dzisiaj powiedzielibyśmy "turysta" - za poczęstunek opowiedział o znajdującym się pod Babią Górą zasypanym mieście, dlatego jego pradziad stwierdził, ze ma do czynienia z czarnoksiężnikiem, a nie "pocesnym". Zaprowadził go w tajemne miejsce, gdzie klęknął i długo się modlił, aż z wielkim łomotem otworzyła się jaskinia. Długim tunelem doszli do kościoła, usiedli w pierwszej ławce, za chwilę wyszedł farar, ministranci i odbyła się msza. Czarnoksiężnik ostrzegł pradziadka, żeby wracając szedł ostrożnie i o nic nie zaczepił, bo w tym mieście śpi zaklęte wojsko. Pradziadek jednak w ciemnościach się potknął i zaczepił o coś. Był to śpiący wojownik, który podniósł głowę i zapytał czarnoksiężnika, czy "czas już nastał"? Ten przyskoczył i szybko ręką przechylił jego głowę z powrotem na posłanie. Tunelem wyszli aż w Rabczycach pod kościołem. Takich opowieści i podobnych, jak choćby ta o Noe, który swoją arką przybił do szczytu Babiej Góry, stając się pierwszym góralem i naszym przodkiem - Blažej Vronka zna wiele.

Muzeum rodzinne rozwija się. Niedługo będzie obchodzić swoje 5-lecie, a sam Vronka z końcem października skończył 55 lat. Urodził się w Rabczycach i wychował właśnie w tej chałupie pod numerem 423. Czy będzie świętował? - Żaden problem, u nas "harmonikarów" jeszcze wielu, kociołek zrobimy, "janówkę" postawimy, każdego, kto przyjdzie, godnie powitamy! - śmieje się i żartuje. Z Lipnicy Wielkiej blisko, ale najbliżej mają... z Rabczyc.

Tekst RYSZARD M. REMISZEWSKI

"Dziennik Polski" 2005-11-18

Autor: ab