Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Z przedsmakiem wigilii

Treść

Świece się paliły przy modlitwie, która zaczynała wczorajsze adwentowe posiady w nowotarskim Oddziale Związku Podhalan. Potem był czas na wspominanie tych, którzy "się pominęli" - z Podhala, Orawy, Spisza, a ciągle żyją w dobrej pamięci. Tym razem modlił się z góralami proboszcz nowej parafii na Równi Szaflarskiej, ks. Jan Karlak, sam rodem z Orawy. Było więc słowo także o księżej wigilii - podwójnej, tej w parafialnej wspólnocie, następnie - po przyjeździe do domu - już rodzinnej, swojskiej. Na glinianych i szkliwionych miskach, talerzach, w koszach i dzbanach pachniało już wigilią. Bo górale przynieśli to, co się onegdaj na Podhalu postnego jadało i co się teraz jada. Próbowali więc "posiadnicy" łazanek z kapustą, kapuścianych krokietów, kapusty z grzybami, zapiekanki z ziemniaków, kapusty z grochem, pierogów z serem (i kapustą, a jakże...), woniejącej zupy grzybowej, uszek z grzybami. Z półmisków kusiły słodkim zapachem makowce, keksy z bakaliami, mazurki, jabłeczniki, buchty, plecione chałki, kołacze z serem, inne pyszności. - Dziękować trzeba naszym babom, bo to one się zakrzątnęły koło tego wszystkiego... - zaczął kurtuazyjnie Józef Staszel, przechodząc potem do opowieści o starych wierzeniach. Są jeszcze bowiem w Polsce wsie (choć więcej takich w krajach bałkańskich), gdzie ludzie wierzą, iż w dzień Wigilii przychodzą do domowników dobre dusze przodków, siadając na ławach i krzesłach. Dlatego, nim ktoś usiadł, grzecznie przepraszał duszyczki. Dlatego też mówiło się tego dnia w domu ściszonym głosem. Góralki w tej cichości, niestety, nie przodowały, więc niejeden chłop w Wigilię musiał pojechać do lasu... - Mój to mógłby i na tydzień jechać, bo jak nie, to ino słysem: - A na co to? A po co tamto?... - dworowała sobie Maria Szewczykowa. (ASZ) Fot. Anna Szopińska "Dziennik Polski" 2007-12-13

Autor: wa