Życzliwy optymista
Treść
4 lutego 1945 r. w Krakowie ukazał się pierwszy numer "Dziennika Polskiego" - a w Rabie Wyżnej przyszedł na świat Bronisław Bochnak. Odnaleźliśmy pana Bronisława: okazał się jedynym na Podhalu równolatkiem naszej gazety.
Jest człowiekiem pogodnym, zadowolonym z życia, kochającym rodzinę, a szczególnie wnuki, którymi chętnie się zajmuje. Tak jak jego rodzice, prowadzi małe gospodarstwo. Hoduje też gołębie. - Mam dwie siostry: starszą i młodszą - mówi.
- Teraz Raba Wyżna bardzo się zmieniła, wypiękniała. Szczególnie w ostatnich latach. Powstały nowe drogi, gimnazjum, cały rynek zmienił wygląd, mamy kanalizację, będzie wodociąg - żyć nie umierać - mówi Bronisław Bochnak. - Dawniej ludzie żyli inaczej, bardziej skromnie. Przed wojną mieliśmy dziedziców, mieszkali w pałacu. Opowiadał mi o nich dziadek, bardzo dobrze ich wspominał. Mówił, że mieli piękne, duże sady owocowe i byli dobrymi gospodarzami. Dbali o mieszkańców wsi.
Z jego opowieści wiem, że przed wojną w Rabie była też znachorka, która leczyła ziołami. Czas dzieciństwa wspomina z sentymentem - szczególnie zabawy z kolegami. - Robiliśmy sobie rowery z drewna, graliśmy w różne gry, to był dobry okres mojego życia. Pan Bronisław ukończył szkołę podstawową. - Kiedyś mieściła się ona aż w trzech budynkach. Najpierw chodziło się do "czerwonej" szkoły, potem do baraku, a w VII klasie do tzw. białej szkoły - wspomina. Tuż po zakończeniu nauki Bronisław rozpoczął pracę w przedsiębiorstwie inwestycji budowlanych, potem przez dwa lata był zatrudniony w Instytucie Zootechniki w Rabie Wyżnej, następnie w miejscowym zakładzie unasienniania, a w końcu trafił do nadleśnictwa. Zaczęło mu jednak szwankować zdrowie, od kilkunastu lat jest na rencie. Jednak - jako że bez pracy nie potrafi żyć - zaczął robić watę cukrową.
- Do zakupu maszyny namówiła mnie rodzina żony. Zarejestrowałem się i jeżdżę od dawna po odpustach, dożynkach i innych imprezach - ale teraz już tylko latem. Muszę uważać na zdrowie. Dawniej w Rabie było tylko trzech waciarzy, teraz jest ich coraz więcej. Wata cukrowa stała się znowu modna. Najczęściej kupują ją dzieci - jak jednak któreś nie ma pieniędzy, to daję za darmo. Niech popróbuje. Dzieci mają różnie w domach...
Pan Bronisław bardzo kocha swoje wnuki. - A one go też uwielbiają - dodaje żona Aniela. Chętnie bierze je z sobą do lasu (jest zapalonym grzybiarzem) lub ładuje na przyczepę traktora własnej roboty i jadą w pole. - Niech się nacieszą, pogonią, dobrze im to zrobi - mówi pan Bronisław. Ma zmysł techniczny: własnoręcznie zbudował niewielki traktor. - Kupiłem części, poskładałem, dorobiłem niektóre elementy i jeździ...
Bronisław Bochnak czuje się bardzo związany ze swoją miejscowością. Rzadko wyjeżdża, a jak już musi - to szybko i z chęcią wraca w rodzinne strony. Nawet na Śląsku, skąd pochodzi jego żona, nie jest w stanie spędzić więcej niż trzy dni. - Kiedy pracowałem w zakładzie inseminacji, byłem na Węgrzech, a gdy w nadleśnictwie - w Niemczech. A tak, to siedzę tu jak ten pniok - żartuje. Ożenił się w wieku 24 lat. - Z żoną przed ślubem znaliśmy się tylko trzy miesiące, przyjechała do Raby Wyżnej z Opolskiego, mieszkała u brata, gdzie ja budowałem łazienkę. I tak się poznaliśmy - wspomina pan Bronisław.
Są zgodnym małżeństwem, dochowali się dwóch synów i dwóch córek oraz siedmiorga wnucząt: 4 wnuczek i 3 wnuków. Najstarszy syn, 36-letni Józef, poszedł w ślady taty i żonę Halinę przywiózł sobie ze Śląska, gdzie chodził do szkoły średniej. Z wykształcenia jest elektrykiem, teraz pracuje w policji. Ma dwoje dzieci: Olę i Bartka. 34-letnia córka Maria ukończyła szkołę krawiecką, jest mężatką, ma dwie córki i syna. Prawie 30-letnia Anna też skończyła szkołę krawiecką. Mieszka z rodzicami wraz mężem Andrzejem (rodem w Poręby), córką Edytką i synkiem Konradem. Ma nadzieję, że w końcu zakończą budowę własnego domu. Najmłodszy syn państwa Bochnaków niedawno skończył 15 lat. Marzy, by zostać piekarzem. - Już nawet załatwił sobie praktykę. Chce najpierw skończyć zawodówkę, a potem technikum, tak jak jego starszy brat. Naganiamy go, żeby się uczył niemieckiego. Rodzina synowej jest w Niemczech i wiemy, że jak pozna język, to znajdzie tam sobie pracę w zawodzie piekarza - mówią Bochnakowie. Teraz oboje zajmują się wnukami, które szczególnie dziadek rozpieszcza. - Młodzi chcą pracować, trzeba im pomóc - mówią zgodnie Aniela i Bronisław. - Gdy przychodzi jednak dzień wolny, wszyscy meldują się u nas obowiązkowo o godz. 10 na poranną kawę.
BEATA SZKARADZIŃSKA
"Dziennik Polski" 2005-02-04
Autor: ab